niedziela, 9 listopada 2014

Zanim przejdziemy do LO, jeszcze słów klika o koloniach - rozdział II

W rok później na kolonie pojechałam razem z Dzidzią. Wcześniej zostałam wysłana do Warszawy, do siostry przyrodniej mojej Mamy, Jadwigi. Początkowo czułam się dziwnie, trochę "nie u siebie", ale i ciocia i starszy brat cioteczny Marcin robili wszystko, bym wreszcie przestała się bać. Ale i tak pamiętam przypadkowe spotkania na ulicy z koleżanką cioci, lekarzem, która bez mała padła przede mną na kolana z okrzykiem: "To dziecko ma anemię!!!". Z trudem wytłumaczyłam jej, że wyniki badań mam, jak na jedenastolatkę, w normie, a bladość to już taka moja cecha, do której muszę się przyzwyczaić.

W tym samym czasie poznałam Piotrka, narzeczonego mojej siostry ciotecznej. Dwulicowością i nieszczerością śmierdział mi na kilometr, ale wstyd mi było powiedzieć, co do niego czuję. Siostra była w niego zapatrzona, a ja miałam powiedzieć "Słuchaj, ten typ mi śmierdzi?". Kto by moje słowa potraktował poważnie? Dziś żałuję, że tego nie zrobiłam, nawet kosztem zignorowania. Ten prostak zrujnował mojej ciotecznej siostrze życie i dziś chętnie przywaliłabym mu w ten fałszywy pysk.

Po Warszawie i wielu nocach spędzonych na łóżku polowym obmyślałam, jakby tu się wykręcić od kolejnych kolonii. Poprzednie były zbyt żywe w mojej głowie, by móc o nich zapomnieć. Nie potrafiłam jednak postawić się mojej Mamie. Ostatnie co pamiętam, to pakowanie rzeczy na wyjazd w trakcie trwania programu "Czar Par"...

Tym razem rzeczywiście pojechałam z Asią. Wciąż wyglądałyśmy jak siostry, odwieźli nas rodzice (jej i moja Mama). Miałam nieco więcej odwagi. Ale Asia była jednak podobna do mnie i pierwszy tydzień spędziłyśmy płacząc za domem i marząc o tym, by jej ojciec po nas przyjechał i zabrał nas do domu. Z czasem jednak udało się nam zaaklimatyzować. Asia była nawet popularna, dorobiła się przezwiska "Smerfetka". Na mnie wołano "Niania" (taka gruba kwoka z  kreskówki). Jednak finalnie to mnie udało się zainteresować sobą niejakiego "Szachownicę" (chłopak chodził cały czas w koszuli w kratkę). Byłam wniebowzięta. I nawet koncert Majki Jeżowskiej, traktowany przez nas jak "wiocha dla dzieci" spędziliśmy wszyscy bawiąc się znakomicie.

Na koloniach był jeszcze jeden interesujący chłopak, "Malarz", choć ja z Asią mówiłyśmy na niego Marty (słowo, że przypominał głównego bohatera "Powrotu do Przyszłości"). Jednak obie byłyśmy dla niego "za młode" (dwa lata różnicy stanowiły barierę nie do przeskoczenia)/ Tak czy owak, pomimo totalnie "nieżyciowej" wychowawczyni bawiłyśmy się coraz lepiej i tym razem kolonie spędzane w Międzyzdrojach obie opuszczałyśmy z uczciwym płaczem. Który jednak szybo przeszedł nam na widok czekających na miejscu zbiórki rodziców. Zwłaszcza, że był wśród nich mój Tata...

czwartek, 30 października 2014

Zanim przejdziemy do LO, jeszcze słów klika o koloniach - rozdział I

Zanim rozpoczęłam naukę w liceum, dwukrotnie w czasie podstawówki pojechałam na kolonie. Bałam się potwornie, ponieważ byłam dzieckiem czującym się dobrze wyłączne wśród dobrze znanych mi osób.

Pierwszy raz pojechałam do miejscowości Ujsoły. I pierwszy raz czułam się bliska histerii do tego stopnia, że chciałam wyskoczyć z autokaru, rzucić się w objęcia Mamy i błagać, by pozwoliła mi zostać. Wciąż bałam się odrzucenia ze strony najbliższych. Z drugiej strony mobilizowałam w sobie siłę, żeby nie sprawiać przykrości Mamie, której udało się ten wyjazd załatwić. Uśmiechałam się do niej przez szybę, machałam i starałam się ukradkiem wycierać łzy. Gdy autokar wreszcie ruszył, wiedziałam już, że nie ma odwrotu. Muszę tę wycieczkę emocjonalnie przetrwać.

W ciągu 21 dni nawiązałam kontakt z paroma osobami. Starałam się płakać tylko nocą, w poduszkę. Wysyłałam długie listy do Mamy, ponieważ zajmowały mi one umysł. Najbardziej lubiłam śpiewanie przy ognisku. Piosenki związane były oczywiście z koloniami, wycieczkami, ale już wtedy zaczęłam przekręcać w głowie słowa i tworzyć pierwsze parodie.

Lubiłam też "dyskoteki" do czasu, aż chłopcy zwrócili uwagę na fakt, że jak na dziesięciolatkę mam największy biust w całej grupie (a były wśród nas dziewczęta do 16-ego roku życia). "Dorobiłam" się przezwiska "Cyconita", co na zawsze zmieniło podejście do mojego ciała. Zaczęłam się garbić, żeby ukryć zbędny "balast".

Gdy tylko miałam możliwość, trzymałam się na uboczu. Krępowało mnie bycie z ludźmi.
Gdy wreszcie nadszedł dzień powrotu do domu, nie posiadałam się ze szczęścia. Jednak patrząc na zapłakane twarze innych dzieci nie chciałam sprawiać im przykrości własnym promiennym wyglądem. Zamknęłam się w łazience, ale nie umiałam zmusić się do płaczu. Mocno zaczerwieniłam więc oczy pocierając po powiekach pięściami, z wody stworzyłam stróżki łez. Ktoś w końcu zapukał do łazienki. Otworzyłam napotykając jedną z dziewczyn, z którymi się przyjaźniłyśmy.
- Ty płaczesz? - zadziwiła się - Wszyscy sądzili, że cieszysz się z wyjazdu.
- I tak i nie... - odparłam, trochę drżącym głosem, bojąc się zdemaskowania. Ale teraz i tak było mi już wszystko jedno. Jeszcze tylko obiad i wolność! Koniec z wyśmiewaniem, koniec z "Cyconitą", powrót do ukochanej rodziny, do tego łobuza kuzyna mieszkającego na pierwszym piętrze.

Powitanie z Mamą trwało w nieskończoność. Wreszcie czułam się u siebie, na miejscu, bezpieczna. Natychmiast po przyjeździe do domu i powitaniu Babci i Dziadka, wskoczyłam do wanny, a Mama zabrała się za rozpakowywanie moich rzeczy. Okazało się, że przywiozłam zbutwiałą czapkę, co zasmuciło mnie szaleńczo i że zgubiłam górę kostiumu kąpielowego. Fakt, widziałam go w łazience, ale nie skojarzyłam, że należy do mnie. W rzece i tak kapałam się w jednoczęściowce. Wolałam zatem zrezygnować z przywiezienia do domu rzeczy, która mogła należeć do kogoś innego - kradzież nie wchodziła w grę, tak byłam wychowana.
- No dobrze, następnym razem wyszyjemy Ci po wewnętrznych stronach Twoje inicjały, nie będziesz miała wątpliwości - powiedziała Mama wsadzając kolejne rzeczy do pralki.
Zamurowało mnie. Jak to? Za rok chce mnie skazać na to samo? Dlaczego? Ja nie chcę!
Mama spojrzała na mnie i powiedziała:
- Skarbie, mnie też było ciężko patrzeć, jak odjeżdżasz. Do niczego cię nie zmuszę, ale obiecaj, że się zastanowisz. Może pojechałabyś z Asią?

No tak, z Asią byłoby lepiej. Obiecałam, że się zastanowię, w końcu to jeszcze tyyyyle czasu. Położyłam się spać i błyskawicznie usnęłam. Zmęczona i szczęśliwa, że mam już to wszystko za sobą. Że wreszcie jestem w domu. Kochana. Bezpieczna.

wtorek, 28 października 2014

Odrzucenie

Przez pierwsze lata w podstawówce, już po pokonaniu pierwszych "schodów", czułam się świetnie. Potrafiłam tęsknić za szkołą, pod koniec sierpnia z radością przystępowałam do okładania zeszytów (w latach 80-tych okładki były szare i ponure, więc wycinało się je z czasopism, prezentując np. na pierwszej stronie zeszytu jakiegoś idola z tamtych lat). Czuwałam też nad pustymi miejscami do podpisu w dzienniczku - specjalnie dla Taty.

Problem był w tym, że nasze relacje były niezwykle sztuczne, co - jako dziecko - wyczuwałam znakomicie. Większość spotkań bazowała na opowiadaniach co u mnie w szkole, co u niego w pracy, na przeglądaniu moich szkolnych zeszytów i podpisywaniu dzienniczka, z którym na drugi dzień biegałam po szkole i podtykałam wszystkim pod nos. Wołałam "Patrzcie, mój Tata się podpisał!" - tak jakby w jakiś sposób miało to udowodnić pozostałym, że Tata po prostu mieszka daleko, ale przecież przyjeżdża, interesuje się. Okłamywałam samą siebie. Z czasem dostrzegałam, że Tata do mnie "wpadał" przejazdem do swoich rodziców. Pokazał się, poopowiadał o sobie i już go nie było. Chyba, że widząc mój zawód na twarzy, wkraczała Mama, z jeszcze jedną filiżanką kawy i propozycją zagrania np. w kanastę. Potem, gdy w domu pojawił się komputer, wraz z ojcem grywaliśmy w różne hity lat 90-tych. "The great Giana Sisters" czy "Quimbo's Quest". Dziś ojciec tego nie pamięta. Wyparł z pamięci? Kłamie w jakimś celu? Nie wiem, ale to przykre, bo zaprzecza istnieniu tych chwil, kiedy naprawdę świetnie się z nim bawiłam.

Przyszła siódma klasa szkoły podstawowej i wtedy spotkało mnie odrzucenie ze strony rówieśników, w tym Asi, którą kochałam jak siostę. Trzymało się ze mną raptem kilka osób (w tym nowa koleżanka z ławki, Ala) i paru chłopaków podzielających moje zainteresowania (gry komputerowe, prasa o grach, gra w badmintona). Odepchnęła mnie reszta - nie malowałam się (dziwoląg!), nie odchudzałam się (dziwoląg), słuchałam innej muzyki niż reszta (uuuuuu, dziwoląg!), a jakby tego było mało, mając już lat 14, nie pijałam alkoholu (dziwoląg do kwadratu!). Przyznaję, że alkohol mnie przerażał, widziałam też jak na to słowo reaguje Mama. Zwłaszcza, że na "odchodne" ojciec powiedział jej "Mała prędzej czy później pójdzie w moje ślady. Zobaczysz". Wolałam więc nie ranić Mamy, no i sama uważałam się jeszcze za dziecko, które nie powinno pić. Gdy wstawiłam się za Wychowawczynią w pewnej kwestii dotyczącej całej klasy (zmiana szatni na ostatni rok - bez sensu, mieliśmy własną, cudem wyżebraną, po co teraz, na ten ostatni rok szkolny ją zmieniać)? Na drugi dzień w szalenie popularnych wówczas "Złotych Myślach" jednej z koleżanek zobaczyłam hasło "antypatia", do którego dopisano ogromną klamrę, a w niej, różnymi charakterami pisma, wypisano moje inicjały (nie pamiętam dokładnie ile, ale około 10). Załamało mnie to, bo wiedziałam już, że ostatni rok w szkole łatwy nie będzie. I nie był.

ze smutkiem wpatrzona w okno
Brak akceptacji dał mi w kość, ale jednocześnie poznałam siłę bronienia własnych przekonań i wartości

Podstawówkę mimo wszystko wspominam ciepło. To wtedy zainteresowałam się słuchowiskami i radiem, z Asią przez dwa lata, tylko dla siebie, nagrywałyśmy na kasetach magnetofonowych "Radiowe Wiadomości". To wtedy zauważyłam, że lubię pisać i robię to bez trudu, że bawi mnie parodiowanie piosenek.

Ale to był już koniec pewnego etapu. Z duszą na ramieniu powitałam licem.

czwartek, 23 października 2014

Nowy inny świat

Po pół roku przestałam bać się zerówki, ale znów - pierwsza klasa, nowe dzieci, rozdzielenie mnie z Asią, z którą w zerówce zżyłam się jak z siostrą i która mieszkała o 3 minuty drogi ode mnie... Koszmar zaczął się powtarzać. Mama znów stanęła na głowie - tym razem, by przenieść mnie do szkoły, do której sama kiedyś uczęszczała. Dyrektor zrozumiała sytuację, porozmawiała też ze mną i dołączyła mnie do klasy A.

samotna dziewczynka
Przez większość czasu czułam się inna, niezrozumiana, samotna

Początkowo było trudno, dla rówieśników stałam się dzieckiem zagadką. Tylko dwójka (na 36 osób w klasie) miała rozwiedzionych rodziców. Poza tym na przerwach zamykano mnie w klasie, żebym mogła wykonywać ćwiczenia leżące na kręgosłup. Pamiętam podglądanie mnie przez dziurkę od klucza i wymianę spostrzeżeń oraz liczne pytania "Co ty robisz na przerwach?". Wstydziłam się przyznać do wady kręgosłupa i konieczności wykonywania ćwiczeń 3 razy na dobę, więc po prostu gdy przychodziła "długa przerwa", zaciskałam zęby, starałam się ignorować śmiech zza drzwi i "robiłam swoje".

Trochę trwało, zanim dzieci się do mnie przyzwyczaiły, łatwiej było gdy w drugiej klasie dołączyła do mnie Asia. Wzajemnie dodawałyśmy sobie siły i przez lata podstawówka była dla mnie świetnym miejscem, wręcz wytchnieniem.

Nie oznaczało to jednak, że zupełnie przestałam obserwować moją Mamę. Była coraz bardziej zmęczona, paliła coraz więcej. Z listów ojca i tego, co wyrywało się Mamie wynikało, że znalazł sobie nową partnerkę. Poprzednią pozostawił z dwójką dzieci, dziewczynek, z których starszą poznałam w wieku lat dziecięciu, a młodszą - zaledwie pół roku temu.

Z trzecią partnerką, której ojciec był starszy od mojego Taty, a Panna Młoda mogłaby być moją starszą siostrą, wziął ślub, który na kolana powalił całą wieś, w której wówczas mieszkał. Wciąż nie stronił od alkoholu, papierosy wypalał w tempie, w jakim ja jadałam cukierki.

Od czasu do czasu docierały też do mnie informacje, że Tata musiał pojechać na szkolenie i nie będę miała z nim żadnego kontaktu. Z upływem lat dowiadywałam się, że nie były to szkolenia. Po prostu kolejne ośrodki odwykowe...

poniedziałek, 20 października 2014

Przeprowadzka

Uczciwie przyznaję, niewiele pamiętam z tej podróży. Kołacze mi się po głowie, że miałam na kolanach plastykową walizkę - na nieszczęście z niemieckimi napisami. Czasy to były takie, że dolar był walutą bezcenną, więc co i rusz do przedziału pchali się nam ludzie grający na swoich instrumentach cokolwiek, w nadziei na zapłatę tymi dolarami (których oczywiście nie miałyśmy). Mama się w pewnym momencie zirytowała i zaczęła tłumaczyć tumanom, że jesteśmy Polkami, a walizka to prezent od cioci z Niemiec. Nie wydawali się przekonani, ryczeli dalej, a ja coraz mocniej ściskałam walizkę, wypełnioną moimi skarbami, które chciałam zabrać ze sobą do Łodzi (bałam się, że ci obcy zechcą mi ją odebrać). W końcu natręci odpuścili, a ja wróciłam do wcześniejszych zajęć. Nie wiem, czym one były. Rozmyśleniami połączonymi ze strachem, lękiem, który nie opuścił mnie do dzisiaj, próbą poskładania sobie tego wszystkiego w całość. Ale to się nie udawało - panika, przerażenie, niepewność, histeria - kłębiące się w małym ciele kilkuletniej dziewczynki, która całą drogę przesiedziała jak manekin, w jednej pozycji. Jedno jest pewne i potwierdzone przez moją Mamę i ś.p. Babci - przez dobę nie dało się wydobyć ze mnie ani jednego słowa. Kurczowo trzymałam walizkę i tylko pilnowałam, żeby mieć Mamę w zasięgu wzroku.

zagubiona dziewczynka
Przerażona, niepewna, niepokojąco milcząca przez ponad dobę. I bezradna.

Po wielogodzinnej podróży dotarłyśmy na miejsce. Z tego nie pamiętam już nic. Jakby skończyło się jedno życie, a zaczęło nowe - w innym (choć znanym mi z wizyt) środowisku. Działo się tak wiele, że nie byłam w stanie swoją dziecięcą głową za tym wszystkim nadążyć. Na szczęście piętro wyżej mieszkał Marek, syn małżeństwa przyjaźniącego się z mamą od lat szkolnych (aby trzymać się chronologii, to żona kolegi pojawiła się później). Tak czy inaczej, rok młodszy ode mnie i znany mi z wizyt kompan, nadawał się do zabawy i dość skutecznie odrywał mnie od przeróżnych złych myśli, stosując przy tym metody chłopięce - im więcej kopania się po nogach, tym lepsza zabawa. Mama w tym czasie szukała pracy. Dziadkowie byli już na emeryturze, ale chcąc utrzymać mieszkanie dziadków (które po zakończeniu remontów liczyło 3 pokoje, hol, korytarz prowadzący do holu i jednego z pokoi, łazienkę wielości małego pokoju w bloku, jeszcze obszerniejszą kuchnię, ubikację i tzw. służbówkę, wymagało potężnych środków finansowych. Dużo, prawda? Cóż, kamienica była poniemiecka. 120 m kwadratowych dla czterech osób? Szaleństwo! Jednak dziadkowie żyli tam wiele lat, Mama uszanowała ich decyzję i poszła do pracy podstawowej na pełen etat i do kilku, w których dorabiała.

Ojciec nie wyrażał większego zainteresowania tym, co się u nas dzieje. Zajmował się nową partnerką, która poroniła, ale w kilka lat później na świat przyszła moja siostra przyrodnia, Lilia. Do mnie ojciec czasem pisał listy, ale na pomoc finansową nie mogłyśmy liczyć. Alimenty płacił niskie, zasądzone przez sąd, nie zawsze na czas. Teściowie mojej Mamy też pokazali, co potrafią. Babcia mojego ojca o jego chorobę alkoholową oskarżyła moją Mamę (choć to ona załatwiała mu kolejne terapie i psychologów). Dziadek, nie umiał postawić się Babci, ale wyrzuty sumienia musiał mieć potężne, bo gdy skończyłam kilkanaście lat, opowiedział mi o całej sytuacji z jego strony i pomagał mi, gdy tylko Babcia nie wiedziała. Zaraz po przeprowadzce poszłam do zerówki. Przedszkole było mi obce, a po rozwodzie rodziców każde stracenie Mamy z oczu wywoływało u mnie histerię. Do tego stopnia, że z nerwów wymiotowałam. Po konsultacji lekarskiej dostałam Neospasminę i chyba wtedy pierwszy raz doznałam "dobrodziejstw" leków uspokajających. Ale wówczas była to konieczność, podobnie jak terapia, która miała pomóc mi w zrozumieniu, że porzucenie przez ojca nie oznacza, że inni bliscy ludzie postąpią tak samo. Cóż, rysowane przeze mnie na zajęciach terapeutycznych rysunki ewidentnie pokazywały zupełnie inny obraz ukształtowany w mojej głowie... A wbita na mur do głowy przepowiednia, spełniała się długie lata.

środa, 15 października 2014

Ojciec - rozdział III - rozwód

Miałam niecałe 5 lat. Bawiłam się w dużym pokoju, usiłując naśladować tancerzy z ekranu telewizora. W pewnej chwili do pokoju zajrzała Mama. Wydawała mi się nieco dziwna, tak jakby przed chwilą płakała. Powiedziała krótko: "Córciu, baw się tutaj ładnie i nie wchodź do kuchni, bo Mamusia i Tatuś muszą poważnie porozmawiać". Radośnie skinęłam główką i jeszcze przez chwilę tańczyłam przed telewizorem. Nagle ciekawość wzięła górę. Które dziecko na słowa "nie wchodź" spełniłoby polecenie? Na palcach podeszłam do kuchennej futryny i zobaczyłam dziwną scenę, która wówczas była dla mnie zupełnie niezrozumiała. Ojciec siedział na krześle, opierając się o blat stołu, a Mama, klęcząc na podłodze i trzymając go za kolana, płakała i szlochała "Proszę, nie rób nam tego!". Ojciec znudzonym wzrokiem strząsnął papierosa do popielniczki i rzucił chłodno "A mam jakieś wyjście?".

Na palcach wróciłam do dużego pokoju, wciąż nie pojmując nic z tej krótkiej sceny, której byłam świadkiem. Gdy po kilku minutach Mama zajrzała do pokoju, uśmiechnęłam się do niej, ale widziałam, że trudno jej odwzajemnić ten uśmiech.

Następnego dnia rano obudziłam się i zobaczyłam nad swoim łóżkiem Mamę. Oczy miała spuchnięte, ale przywitała się ze mną na tyle beztrosko, na ile było ją stać. "Chodź, zjemy śniadanko, a potem porozmawiamy". Treści tej rozmowy nie pamiętam, głowę wypełniały mi obrazy z poprzedniego dnia, które teraz nabrały dla mnie znaczenia. Tego wieczora płakałyśmy już obie.

Gdy z pracy wrócił ojciec, pobiegłam do niego z płaczem. Cała nasza trójka usiadła w dużym pokoju, tym razem to Mama siedziała na fotelu, ja na jej kolanach, przed nami klęczał ojciec. Przez nasz szloch przebiło się jedno jego zdanie: "Przecież ja też tego nie chcę". "To dlaczego nam to robisz?" wybuchłam przez łzy.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kochanka ojca, z którą urządzał sobie popijawy na terenie szpitala, właśnie zaszła w ciążę. Wiedziałam za to, że rodzice rozstają się, a ja i Mama na stałe zamieszkamy u Dziadków. I że właściwie zostałyśmy same - tylko my dwie.

matka i dziecko
Tak się dla mnie zawalił świat. Po raz pierwszy.

wtorek, 14 października 2014

Ojciec - rozdział II

Miałam 4 lata. Coraz trudniej było przede mną ukrywać prawdziwy stan ojca. Nigdy nie czułam się przy nim bezpiecznie, ale teraz doszedł strach na widok wkraczającego do domu, zataczającego się człowieka, który natychmiast po przyjściu zamykał się w swoim pokoju. Jako dziecko nadwrażliwe czułam, że to nie tak powinno być. I choć nie wszystko byłam w stanie zrozumieć, "rejestrowałam" oczami obrazy, które mogłam przeanalizować później, a których w tej konkretnej chwili nie byłam w stanie zrozumieć.

Któregoś dnia ojciec wrócił do domu, jak zwykle - zataczający się, ale dodatkowo wściekły. 

alkoholik za kierownicą
Łatwo było przewidzieć to połączenie - alkohol + prowadzenie samochodu nigdy nie jest dobrą kombinacją

Zaczął warczeć na moją mamę i zaraz potem zamknął się w pokoju. Zauważyłam, że mama była rozedrgana, ale opanowała się, podjęła decyzję i ubrała mnie. Powiedziała, że tata miał wypadek, nasz "maluszek" (jak mówiło się w domu na Małego Fiata) wpadł do rowu. Wzięła klucze, mnie za rękę i poszła na miejscu wypadku. Pamiętam, ten dzień bardzo dobrze, widok maluszka z rozbitą przednią szybą, wbitego w rów. Mama położyła mnie na tylnym siedzeniu, mocno okryła kocem i usiadła za kierownicą. Udało jej się wyprowadzić samochód z rowu i dopiero gdy zbliżałyśmy się do osiedla, usłyszałam przez tę izolację z koca, że Mama płacze.

Zmartwiłam się. Jako czterolatka nie marzyłam o niczym innym niż o jej szczęściu i poczuciu bezpieczeństwa, którego zawsze brakowało mi ze strony Ojca. Nie miałam jednak wówczas pojęcia, że moja Mama ma już za sobą wiele dramatów, a w ciągu kolejnego roku, zmieni się całe nasze życie.