czwartek, 30 października 2014

Zanim przejdziemy do LO, jeszcze słów klika o koloniach - rozdział I

Zanim rozpoczęłam naukę w liceum, dwukrotnie w czasie podstawówki pojechałam na kolonie. Bałam się potwornie, ponieważ byłam dzieckiem czującym się dobrze wyłączne wśród dobrze znanych mi osób.

Pierwszy raz pojechałam do miejscowości Ujsoły. I pierwszy raz czułam się bliska histerii do tego stopnia, że chciałam wyskoczyć z autokaru, rzucić się w objęcia Mamy i błagać, by pozwoliła mi zostać. Wciąż bałam się odrzucenia ze strony najbliższych. Z drugiej strony mobilizowałam w sobie siłę, żeby nie sprawiać przykrości Mamie, której udało się ten wyjazd załatwić. Uśmiechałam się do niej przez szybę, machałam i starałam się ukradkiem wycierać łzy. Gdy autokar wreszcie ruszył, wiedziałam już, że nie ma odwrotu. Muszę tę wycieczkę emocjonalnie przetrwać.

W ciągu 21 dni nawiązałam kontakt z paroma osobami. Starałam się płakać tylko nocą, w poduszkę. Wysyłałam długie listy do Mamy, ponieważ zajmowały mi one umysł. Najbardziej lubiłam śpiewanie przy ognisku. Piosenki związane były oczywiście z koloniami, wycieczkami, ale już wtedy zaczęłam przekręcać w głowie słowa i tworzyć pierwsze parodie.

Lubiłam też "dyskoteki" do czasu, aż chłopcy zwrócili uwagę na fakt, że jak na dziesięciolatkę mam największy biust w całej grupie (a były wśród nas dziewczęta do 16-ego roku życia). "Dorobiłam" się przezwiska "Cyconita", co na zawsze zmieniło podejście do mojego ciała. Zaczęłam się garbić, żeby ukryć zbędny "balast".

Gdy tylko miałam możliwość, trzymałam się na uboczu. Krępowało mnie bycie z ludźmi.
Gdy wreszcie nadszedł dzień powrotu do domu, nie posiadałam się ze szczęścia. Jednak patrząc na zapłakane twarze innych dzieci nie chciałam sprawiać im przykrości własnym promiennym wyglądem. Zamknęłam się w łazience, ale nie umiałam zmusić się do płaczu. Mocno zaczerwieniłam więc oczy pocierając po powiekach pięściami, z wody stworzyłam stróżki łez. Ktoś w końcu zapukał do łazienki. Otworzyłam napotykając jedną z dziewczyn, z którymi się przyjaźniłyśmy.
- Ty płaczesz? - zadziwiła się - Wszyscy sądzili, że cieszysz się z wyjazdu.
- I tak i nie... - odparłam, trochę drżącym głosem, bojąc się zdemaskowania. Ale teraz i tak było mi już wszystko jedno. Jeszcze tylko obiad i wolność! Koniec z wyśmiewaniem, koniec z "Cyconitą", powrót do ukochanej rodziny, do tego łobuza kuzyna mieszkającego na pierwszym piętrze.

Powitanie z Mamą trwało w nieskończoność. Wreszcie czułam się u siebie, na miejscu, bezpieczna. Natychmiast po przyjeździe do domu i powitaniu Babci i Dziadka, wskoczyłam do wanny, a Mama zabrała się za rozpakowywanie moich rzeczy. Okazało się, że przywiozłam zbutwiałą czapkę, co zasmuciło mnie szaleńczo i że zgubiłam górę kostiumu kąpielowego. Fakt, widziałam go w łazience, ale nie skojarzyłam, że należy do mnie. W rzece i tak kapałam się w jednoczęściowce. Wolałam zatem zrezygnować z przywiezienia do domu rzeczy, która mogła należeć do kogoś innego - kradzież nie wchodziła w grę, tak byłam wychowana.
- No dobrze, następnym razem wyszyjemy Ci po wewnętrznych stronach Twoje inicjały, nie będziesz miała wątpliwości - powiedziała Mama wsadzając kolejne rzeczy do pralki.
Zamurowało mnie. Jak to? Za rok chce mnie skazać na to samo? Dlaczego? Ja nie chcę!
Mama spojrzała na mnie i powiedziała:
- Skarbie, mnie też było ciężko patrzeć, jak odjeżdżasz. Do niczego cię nie zmuszę, ale obiecaj, że się zastanowisz. Może pojechałabyś z Asią?

No tak, z Asią byłoby lepiej. Obiecałam, że się zastanowię, w końcu to jeszcze tyyyyle czasu. Położyłam się spać i błyskawicznie usnęłam. Zmęczona i szczęśliwa, że mam już to wszystko za sobą. Że wreszcie jestem w domu. Kochana. Bezpieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz