Uczciwie przyznaję, niewiele pamiętam z tej podróży. Kołacze mi się po głowie, że miałam na kolanach plastykową walizkę - na nieszczęście z niemieckimi napisami. Czasy to były takie, że dolar był walutą bezcenną, więc co i rusz do przedziału pchali się nam ludzie grający na swoich instrumentach cokolwiek, w nadziei na zapłatę tymi dolarami (których oczywiście nie miałyśmy). Mama się w pewnym momencie zirytowała i zaczęła tłumaczyć tumanom, że jesteśmy Polkami, a walizka to prezent od cioci z Niemiec. Nie wydawali się przekonani, ryczeli dalej, a ja coraz mocniej ściskałam walizkę, wypełnioną moimi skarbami, które chciałam zabrać ze sobą do Łodzi (bałam się, że ci obcy zechcą mi ją odebrać). W końcu natręci odpuścili, a ja wróciłam do wcześniejszych zajęć. Nie wiem, czym one były. Rozmyśleniami połączonymi ze strachem, lękiem, który nie opuścił mnie do dzisiaj, próbą poskładania sobie tego wszystkiego w całość. Ale to się nie udawało - panika, przerażenie, niepewność, histeria - kłębiące się w małym ciele kilkuletniej dziewczynki, która całą drogę przesiedziała jak manekin, w jednej pozycji. Jedno jest pewne i potwierdzone przez moją Mamę i ś.p. Babci - przez dobę nie dało się wydobyć ze mnie ani jednego słowa. Kurczowo trzymałam walizkę i tylko pilnowałam, żeby mieć Mamę w zasięgu wzroku.
Przerażona, niepewna, niepokojąco milcząca przez ponad dobę. I bezradna. |
Ojciec nie wyrażał większego zainteresowania tym, co się u nas dzieje. Zajmował się nową partnerką, która poroniła, ale w kilka lat później na świat przyszła moja siostra przyrodnia, Lilia. Do mnie ojciec czasem pisał listy, ale na pomoc finansową nie mogłyśmy liczyć. Alimenty płacił niskie, zasądzone przez sąd, nie zawsze na czas. Teściowie mojej Mamy też pokazali, co potrafią. Babcia mojego ojca o jego chorobę alkoholową oskarżyła moją Mamę (choć to ona załatwiała mu kolejne terapie i psychologów). Dziadek, nie umiał postawić się Babci, ale wyrzuty sumienia musiał mieć potężne, bo gdy skończyłam kilkanaście lat, opowiedział mi o całej sytuacji z jego strony i pomagał mi, gdy tylko Babcia nie wiedziała. Zaraz po przeprowadzce poszłam do zerówki. Przedszkole było mi obce, a po rozwodzie rodziców każde stracenie Mamy z oczu wywoływało u mnie histerię. Do tego stopnia, że z nerwów wymiotowałam. Po konsultacji lekarskiej dostałam Neospasminę i chyba wtedy pierwszy raz doznałam "dobrodziejstw" leków uspokajających. Ale wówczas była to konieczność, podobnie jak terapia, która miała pomóc mi w zrozumieniu, że porzucenie przez ojca nie oznacza, że inni bliscy ludzie postąpią tak samo. Cóż, rysowane przeze mnie na zajęciach terapeutycznych rysunki ewidentnie pokazywały zupełnie inny obraz ukształtowany w mojej głowie... A wbita na mur do głowy przepowiednia, spełniała się długie lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz