Zanim rozpoczęłam naukę w liceum, dwukrotnie w czasie podstawówki pojechałam na kolonie. Bałam się potwornie, ponieważ byłam dzieckiem czującym się dobrze wyłączne wśród dobrze znanych mi osób.
Pierwszy raz pojechałam do miejscowości Ujsoły. I pierwszy raz czułam się bliska histerii do tego stopnia, że chciałam wyskoczyć z autokaru, rzucić się w objęcia Mamy i błagać, by pozwoliła mi zostać. Wciąż bałam się odrzucenia ze strony najbliższych. Z drugiej strony mobilizowałam w sobie siłę, żeby nie sprawiać przykrości Mamie, której udało się ten wyjazd załatwić. Uśmiechałam się do niej przez szybę, machałam i starałam się ukradkiem wycierać łzy. Gdy autokar wreszcie ruszył, wiedziałam już, że nie ma odwrotu. Muszę tę wycieczkę emocjonalnie przetrwać.
W ciągu 21 dni nawiązałam kontakt z paroma osobami. Starałam się płakać tylko nocą, w poduszkę. Wysyłałam długie listy do Mamy, ponieważ zajmowały mi one umysł. Najbardziej lubiłam śpiewanie przy ognisku. Piosenki związane były oczywiście z koloniami, wycieczkami, ale już wtedy zaczęłam przekręcać w głowie słowa i tworzyć pierwsze parodie.
Lubiłam też "dyskoteki" do czasu, aż chłopcy zwrócili uwagę na fakt, że jak na dziesięciolatkę mam największy biust w całej grupie (a były wśród nas dziewczęta do 16-ego roku życia). "Dorobiłam" się przezwiska "Cyconita", co na zawsze zmieniło podejście do mojego ciała. Zaczęłam się garbić, żeby ukryć zbędny "balast".
![]() |
Gdy tylko miałam możliwość, trzymałam się na uboczu. Krępowało mnie bycie z ludźmi. |
Gdy wreszcie nadszedł dzień powrotu do domu, nie posiadałam się ze szczęścia. Jednak patrząc na zapłakane twarze innych dzieci nie chciałam sprawiać im przykrości własnym promiennym wyglądem. Zamknęłam się w łazience, ale nie umiałam zmusić się do płaczu. Mocno zaczerwieniłam więc oczy pocierając po powiekach pięściami, z wody stworzyłam stróżki łez. Ktoś w końcu zapukał do łazienki. Otworzyłam napotykając jedną z dziewczyn, z którymi się przyjaźniłyśmy.
- Ty płaczesz? - zadziwiła się - Wszyscy sądzili, że cieszysz się z wyjazdu.
- I tak i nie... - odparłam, trochę drżącym głosem, bojąc się zdemaskowania. Ale teraz i tak było mi już wszystko jedno. Jeszcze tylko obiad i wolność! Koniec z wyśmiewaniem, koniec z "Cyconitą", powrót do ukochanej rodziny, do tego łobuza kuzyna mieszkającego na pierwszym piętrze.
Powitanie z Mamą trwało w nieskończoność. Wreszcie czułam się u siebie, na miejscu, bezpieczna. Natychmiast po przyjeździe do domu i powitaniu Babci i Dziadka, wskoczyłam do wanny, a Mama zabrała się za rozpakowywanie moich rzeczy. Okazało się, że przywiozłam zbutwiałą czapkę, co zasmuciło mnie szaleńczo i że zgubiłam górę kostiumu kąpielowego. Fakt, widziałam go w łazience, ale nie skojarzyłam, że należy do mnie. W rzece i tak kapałam się w jednoczęściowce. Wolałam zatem zrezygnować z przywiezienia do domu rzeczy, która mogła należeć do kogoś innego - kradzież nie wchodziła w grę, tak byłam wychowana.
- No dobrze, następnym razem wyszyjemy Ci po wewnętrznych stronach Twoje inicjały, nie będziesz miała wątpliwości - powiedziała Mama wsadzając kolejne rzeczy do pralki.
Zamurowało mnie. Jak to? Za rok chce mnie skazać na to samo? Dlaczego? Ja nie chcę!
Mama spojrzała na mnie i powiedziała:
- Skarbie, mnie też było ciężko patrzeć, jak odjeżdżasz. Do niczego cię nie zmuszę, ale obiecaj, że się zastanowisz. Może pojechałabyś z Asią?
No tak, z Asią byłoby lepiej. Obiecałam, że się zastanowię, w końcu to jeszcze tyyyyle czasu. Położyłam się spać i błyskawicznie usnęłam. Zmęczona i szczęśliwa, że mam już to wszystko za sobą. Że wreszcie jestem w domu. Kochana. Bezpieczna.